sobota, 30 kwietnia 2011

Żywe kolory

Fajnie jest mieć wybór. Banan, jabłko, kiwi? Kiwi! Wyboru należy dokonywać według jakiegoś kryterium. Rodzice spekulują, że moich wyborów dokonuję kierując się kryterium kolorystycznym. Jedzenie w żywych kolorach tak jakoś... bardziej do mnie przemawia. Mam ochotę je schrupać. A warzywa i owoce w kolorach, że tak je nazwę, byle jakich prawie wcale mnie nie obchodzą. Chyba nie lubię koloru ecru, więc nie lubię kalafiorów. Od kiedy nauczyłem się krzywić, krzyczeć "bleeee" i pluć na odległość nie tylko nikt nie chce już siedzieć przede mną przy stole, ale także nikt nie kładzie już jedzenia w kolorze ecru na moim talerzu. I tak je zrzucę na podłogę. Chcę jeść tylko kolorowe rzeczy.

środa, 27 kwietnia 2011

Niezbędnik

Było już o symptomach. Nie wszystkich, ale zagajenie już mamy. Było już o tym, że żadnych gadżetów nie potrzeba. Krzesło by się przydało, ale jego zakup określiłem znacząco: "prędzej czy później". Jednak po dobie rozmyślań nad kolejnym artykułem w szczególności i nad BLW w ogólności doszedłem do wniosku, że jednak przed rozpoczęciem nie-papkowej przygody z wprowadzaniem stałych pokarmów trzeba zapoznać się ze szczegółami metody. Przydałoby się przeczytać książkę. Od zeszłego roku jest już polskie tłumaczenie pod tytułem "Bobas lubi wybór". Fajnie, prawda? Jeżeli chodzi o treść, to jest taka sama, jak po angielsku (niech żyje moja dwujęzyczność!), ale zdjęcia są inne. Otóż na zdjęciach są polskie bobasy.
Żeby było jasne, ja książki nie czytałem. Wolę jak ktoś mi czyta na głos. Wolę też bajki niż książki dla mam i tatusiów. Książkę za to przeczytała mama. I choć metoda jest prosta jak drut, wydawałoby się, że nie ma się o czym rozwodzić na kilkaset stron, to jednak warto się oddać lekturze. Po co? Chociażby po to, żeby nie podać niemowlakowi miodu (choć truskawki można). Po to, żeby jeść zawsze bezpiecznie. Tak, przede wszystkim dlatego. Poza tym BLW jest takie naturalne, opiera się na intuicji i zaufaniu umiejętnościom małego człowieczka. Takiego jak ja!

piątek, 22 kwietnia 2011

Zrobiony w jajo

Im bliżej Wielkanocy, tym bardziej czuję się zrobiony w jajo. Babcia przysłała mi paczkę na święta. Poza kilkoma za dużymi ubrankami (co, o dziwo, wzbudza ogólną radość, że lepiej za duże niż za małe) w paczce było naprawdę dużo wielkanocnych czekoladowych jaj. Do Wielkanocy jest jeszcze trochę czasu, a połowa moich jajek jest już zjedzona. Niestety, nie przeze mnie. Truskawki to mi dali, ale o czekoladzie nie ma mowy... Bo cukier, bo orzechy, bo alergen, bo coś tam. Nie pomagają moje lamenty. Nie pomaga nawet argument, że przecież poszedłem na pocztę i stałem w kolejce, żeby te jajka odebrać. Muszę się zatem zadowolić za dużymi ubrankami, a żeby do nich szybko dorosnąć, w tę Wielkanoc nawsuwam się polskich pisanek z prawdziwych jaj. A jak dobrze pójdzie, to może uda mi się zmiękczyć serce polskiej babci i spróbuję też colomby.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Hiszpańskie truskawki przed polskim sezonem

W sklepach pojawiły się hiszpańskie truskawki. Pierwszą zagraniczną truskawkę zobaczyłem u babci. Wszyscy jedli piękne czerwone owoce, a mnie nie dali nawet dotknąć, polizać, spróbować, popatrzeć. No to się wściekłem. Babcia stanęła po mojej stronie, powołała się na słowo "wybór" zawarte w nazwie metody (wszak "Bobas Lubi Wybór) i tym sposobem szybko położono przede mną truskaweczkę. Ech, truskawki są ekstra. Można je ssać, wąchać. Prawdopodobnie jest to teraz moje ulubione jedzenie. Nie zostawiłem ani kawałeczka (niezwykłe!), nic nie upuściłem na podłogę (niespotykane!), zlizałem sok ze stołu (brawo!). A co najważniejsze, nie dostałem wysypki, nie bolał mnie brzuch. Przeżyłem. Chcę więcej!

wtorek, 19 kwietnia 2011

Małe pudełeczko

Od jakiegoś czasu na spacery, w moim wózku jeździ z nami małe pudełeczko wypełnione warzywkami w formie finger food. Po długiej zimie spędzonej w domowym zaciszu, gdy nagle nastała piękna wiosna, zaczęliśmy jadać lunch poza domem, na świeżym powietrzu albo w kawiarni. Uwielbiam tak jadać i tak spędzać czas z mamą. Szkoda tylko, że awokado przechowywane w pudełeczku traci swój zielony kolor.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Gadżety

Od maleńkości pielęgnuję swoje typowe męskie cechy. Nie znoszę zakupów. No chyba, że przez Internet. Sklepów też nie lubię nawet jeżeli chodzi o kupowanie rzeczy dla mnie. I z tych właśnie powodów (między innymi) lubię BLW.
Generalnie byle okazja służy temu, żeby nakupować małemu człowieczkowi. Trzeba mu / jej nakupować zanim się urodzi i zanim zacznie jeść. Krzesełko, łyżeczki, słoiczki, talerzyki, miseczki, kaszki, papki, akcesoria do papek i do samodzielnego wyrobu papek, do przechowywanie papek. I tak dalej. Całe szczęście, że BLW chroni rodzinę przed zagraceniem się kuchennymi akcesoriami w wersji mini.
Jasne, krzesełko trzeba kupić. Prędzej czy później. Ale ja i tak najczęściej i najchętniej siedzę na kolanach u mamy. Poza tym jem to samo, co dorośli i tym samym, co dorośli.
Tak w ogóle to "BLW is bad for business"...

piątek, 15 kwietnia 2011

Lustro i symptomy

To przypadek (chyba), że tytuł dzisiejszego artykułu nawiązuje do rozprawy doktorskiej o Marii Konopnickiej. O Lacanie też tu dziś nic nie napiszę. Śmiem jednak podejrzewać, że francuski psychoanalityk był karmiony papkami, a polska pisarka raczej nie. Ale to tylko moje bobasowe spekulacje.

Jak w psychoanalizie, tak i w BLW - symptomy muszą być. Po pierwsze i najważniejsze dziecina musi siedzieć pewnie i samodzielnie, albo z niewielkim podparciem i pomocą z zewnątrz. No tak... Są tacy nieszczęśnicy wśród bobasów, choć to zupełnie normalne i nie powinno skłaniać matek do prowadzania pociech do doktora, którzy siedzą samodzielnie trochę później niż w rocznicę 6 miesięcy od swoich narodzin. To ja! W krzesełku nie wytrzymam ani chwili. Co innego na kolanach u mamy. Tam sobie siedzieć mogę i zajadać samodzielnie z maminego talerza. Dobrym patentem - tak mama czytała na jakimś forum - dla bobasów (a raczej ich rodziców) siedzących na kolanach dorosłego jest postawienie lustra na stole przed zajadającą parą. Wtedy widać, co  i w jak wielkich kawałkach wpycham sobie do buzi. Powiem szczerze, że patent z lustrem nie służy niczemu innemu, jak zaspokojeniu ciekawości rodzica.

Symptomów przed rozpoczęciem BLW przydałoby się więcej niż tylko siedzenie. Łapanie grzechotek i wsadzanie ich do buzi - od kiedy tego się nauczyłem, oczywiste było, że identycznie postąpię z położonym przede mną jedzeniem.

Aż trudno nie wspomnieć o tym wszystkim, co do jedzenia jest zupełnie zbędne, czyli o zębach...

czwartek, 14 kwietnia 2011

Czy ja w ogóle jem?

Dużo osób (na szczęście nie mama i tata) traci masę cennego czasu (który mogliby wykorzystać na noszenie i przytulanie mnie) na zadawanie tego pytania i rozważanie odpowiedzi.

"Antoś jadł dziś batata!" A ile zjadł tego batata? Całego? Chociaż pół? Z dziesięć łyżeczek? Ha ha ha! Ja się pytam, po pierwsze: "A to był batat?", po drugie: "Jakich łyżeczek? Od kiedy to się je ziemniaka łyżeczką? Jeść zupę łyżką (ale tylko samodzielnie!) - to jestem jeszcze stanie zaakceptować".

Nad tym, ile czego zjadłem wciąż się ktoś zastanawia. Są dwa sposoby, żeby to obliczyć. Sposób numer jeden: policzyć kawałki warzywek na mojej tacce zanim usiądę do stołu, a potem odjąć od tej liczby warzywka rozrzucone po podłodze, wmasowane w blat stołu, moje ubranko, twarz mamy itd. Sposób drugi (prostszy): studiowanie zawartości mojej pieluszki. Nikt jednak nie chce podjąć się obliczeń, a wszyscy pytają. W związku z tym wychodzi na to, że ja nie jem. A najgorszą zgrozę wywołuje to, że jakoś nie mam zamiaru jadać tego, co wdzięcznie nazywa się "przysmakiem na dobranoc" i rzekomo ma mi zapewnić długi i nieprzerwany sen aż do rana, a najlepiej do przedpołudnia.

Sęk w tym, że ja jem. I to bardzo dużo! I to bardzo smacznie! Do jedzenia jest mleko mamy. A warzywa? Nie mam pojęcia, po co... Chyba do zabawy. Rety, a można połykać małe części zabawek? :-)

środa, 13 kwietnia 2011

W eterze

Jakiś czas temu mama zabrała mnie do radia, gdzie wzięliśmy udział w audycji dla Radia Kraków. Tematem audycji było, oczywiście, BLW. Warto posłuchać! A zrobić to można tutaj ("Bardzo lubię wybór, czyli o rozszerzaniu diety niemowlętom"). Z przykrością muszę dodać, że mam wrażenie, że nie udało mi się zbyt wiele powiedzieć podczas całego nagrania, choć się bardzo starałem! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak ciężko jest wtrącić jakieś słowo, choćby krótkie "dadadada", do rozmowy czterech przejętych swoją rolą mam. Gadały, gadały, a mnie ledwo udało się wykrzyczeć, że swoją grzechotkę uwielbiam tak samo jak brokuły!
---------------------------------------------------------------------------
Polecam audycję: Bardzo lubię wybór, czyli o rozszerzaniu diety niemowlętom oraz program Radia Kraków: Mamo, tato to ja!

A tak w ogóle to robię się sławny. Można mnie posłuchać również na portalu dla ekorodziców Dzieci są Ważne. O, tutaj.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Zaczynam!

Moja buzia to nie pas do lądowania dla samolotów. Łyżka z jedzeniem to nie samolot. Ja dobrze wiem, jak samolot wygląda. Nie mam zamiaru połykać zupki "za ciocię", "za bliższą i dalszą rodzinę". Niech oni się sami o siebie martwią. Jak zrzucę jedzenie na podłogę, to na pewno nie pogorszy to sytuacji żywieniowej dzieci w Afryce. Nie podoba mi się słowo "niejadek" i własnie użyłem go w moim blogu po raz ostatni.


Mam 8 miesięcy. W wieku około 6 miesięcy zacząłem przygodę z BLW. Po angielsku: Baby-led Weaning, po polsku: Bardzo Lubi Wybór. Do tej pory spisywałem swoje doświadczenia po angielsku na tym blogu. Rosnę, umiem coraz więcej, do tego cieszę się opinią bobasa dwujęzycznego, więc postanowiłem pisać o BLW również po polsku.


Zacząłem!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...