Dużo osób (na szczęście nie mama i tata) traci masę cennego czasu (który mogliby wykorzystać na noszenie i przytulanie mnie) na zadawanie tego pytania i rozważanie odpowiedzi.
"Antoś jadł dziś batata!" A ile zjadł tego batata? Całego? Chociaż pół? Z dziesięć łyżeczek? Ha ha ha! Ja się pytam, po pierwsze: "A to był batat?", po drugie: "Jakich łyżeczek? Od kiedy to się je ziemniaka łyżeczką? Jeść zupę łyżką (ale tylko samodzielnie!) - to jestem jeszcze stanie zaakceptować".
Nad tym, ile czego zjadłem wciąż się ktoś zastanawia. Są dwa sposoby, żeby to obliczyć. Sposób numer jeden: policzyć kawałki warzywek na mojej tacce zanim usiądę do stołu, a potem odjąć od tej liczby warzywka rozrzucone po podłodze, wmasowane w blat stołu, moje ubranko, twarz mamy itd. Sposób drugi (prostszy): studiowanie zawartości mojej pieluszki. Nikt jednak nie chce podjąć się obliczeń, a wszyscy pytają. W związku z tym wychodzi na to, że ja nie jem. A najgorszą zgrozę wywołuje to, że jakoś nie mam zamiaru jadać tego, co wdzięcznie nazywa się "przysmakiem na dobranoc" i rzekomo ma mi zapewnić długi i nieprzerwany sen aż do rana, a najlepiej do przedpołudnia.
Sęk w tym, że ja jem. I to bardzo dużo! I to bardzo smacznie! Do jedzenia jest mleko mamy. A warzywa? Nie mam pojęcia, po co... Chyba do zabawy. Rety, a można połykać małe części zabawek? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz